Freud twierdził, że wszystkiemu winna jest matka. Czy rzeczywiście terapia to analizowanie, co złego zrobili nam rodzice? Czy przeszłość zawsze musi być omawiana w terapii? I co się zmieniło w teoriach psychologicznych od czasów wiedeńskiego psychiatry?
Freud twierdził, że wszystkiemu winna jest matka. Czy rzeczywiście terapia to analizowanie, co złego zrobili nam rodzice? Czy przeszłość zawsze musi być omawiana w terapii? I co się zmieniło w teoriach psychologicznych od czasów wiedeńskiego psychiatry?
Psychoterapia polega na obwinianiu rodziców.
To przekonanie, z którym dość często się spotykam.
Niektórzy z moich pacjentów na pierwszym spotkaniu mówi ąo takiej obawie. I to zrozumiałe — to wciąż dość powszechna opinia, w dodatku mająca uzasadnienie w tym, jak dawniej wyglądała psychoanaliza. Zygmunt Freud, któremu zawdzięczamy początki leczenia za pomocą rozmowy, był bardzo kategoryczny w swoim przekonaniu, że źródła problemów zawsze należy szukać w dzieciństwie. Upatrywał go przede wszystkim w relacji z matką. Różnie można myśleć o przywiązaniu Freuda do tej części jego teorii, ale jedno dziś wiadomo: nie jest to aż takie proste.
W środowisku specjalistów od zdrowia psychicznego panuje powszechna zgoda co do tego, że wczesne relacje z rodzicami lub opiekunami mają znaczący wpływ na rozwój człowieka. Nie jest to jednak wszystko, co ma znaczenie — albo innymi słowy, rodzice, choć ogromnie ważni, nie są wszechmogący. Ich interakcje z dzieckiem zostawiają w nim trwały ślad, ale nie warunkują wszystkiego. Na późniejsze trudności czy zaburzenia ma wpływ również temperament, z jakim przyszedł na świat mały człowiek, a także otoczenie społeczne, w jakim żyje rodzina: przedszkole, szkoła, wspólnota religijna… I w końcu jest też pewna pula wydarzeń czy okoliczności, które na dziecko wpływają.
To może być wiele rzeczy:
· wczesne pojawienie się rodzeństwa lub jego brak,
· bycie najmłodszym/średnim/najstarszym,
· pobyt jednego z rodziców w szpitalu lub przewlekłe kłopoty zdrowotne,
· poziom stresu przeżywanego przez rodziców w pracy,
· choroby lub wypadki przydarzające się samemu dziecku,
· życie w rodzinie wielopokoleniowej albo przeciwnie — bez kontaktu z dziadkami i krewnymi,
· kontakt z przyrodą (są na to badania!) i zwierzętami domowymi,
· i wiele innych.
Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie te czynniki muszą wpływać negatywnie, ale że wszystkie mają znaczenie i mogą oddziaływać na dobrostan dziecka na różne sposoby. To może też się różnić zależnie od rodziny — jedna mama, doświadczając mobbingu w firmie, będzie odreagowywać swoje emocje na dziecku, a inna pójdzie na terapię albo coaching i będzie się starała znaleźć mniej stresogenne miejsce pracy. Nie jest więc powiedziane, że trudne wydarzenia lub okoliczności dotyczące rodziców źle się odbijają na dzieciach. Może tak być, ale nie musi.
W dodatku wszystkie czynniki wpływające na dziecko korelują ze sobą nawzajem. Np. dziecko o spokojnym, pogodnym temperamencie będzie lepiej znosiło trudne zdarzenia i więcej czerpało z relacji z dziadkami, niż wysoko wrażliwy maluch, który bezpiecznie czuje się tylko z mamą. Napięcia w domu mogą być amortyzowane przez wspierające środowisko szkolne lub potęgowane przez złą atmosferę w placówce.
Sprawa jest więc bardziej złożona, niż się wydaje. W dodatku bardzo trudno jest sprawdzić empirycznie, co ma większy, a co mniejszy wpływ na dziecko, które jeszcze nie wyraża słowami swoich doświadczeń. Dlatego w kwestiach dotyczących wczesnego dzieciństwa trudno mieć pewność. Stąd też rozbieżności w teoriach psychologicznych: jedne podkreślają rolę temperamentu, wrodzonych cech dziecka, jak teoria Melanie Klein, a inne rolę rodziców i systemu rodzinnego obejmującego także rodzeństwo, a czasem również dziadków lub innych krewnych. Innymi słowy, można patrzeć na dziecko i rodzinę albo tak, jak na zdjęciu po lewej, albo tak, jak na tym po prawej. I pewnie te spojrzenia mogą się uzupełniać.
Mnie samej najbliższe jest patrzenie z różnych perspektyw, korzystanie z różnych teorii i sprawdzanie, która z nich jest najbardziej użyteczna do pracy z tym konkretnym człowiekiem lub tą konkretną rodziną, która zgłasza się po pomoc.
A więc — relacje z rodzicami są ważne, ale nie warunkują wszystkiego. W terapii przyglądam się im (jak i całej przeszłości pacjenta) o tyle, o ile mają wpływ na aktualne trudności. Zdarzają się też sytuacje terapeutyczne, w których przeszłość nie ma wielkiego znaczenia — gdy ktoś zgłasza się po traumatycznym wydarzeniu albo poszukuje wsparcia w kryzysowej sytuacji. Jasne, że znaczące relacje z przeszłości mają pewien wpływ na obecny sposób przeżywania wydarzeń, ale na pewno nie są wówczas głównym tematem sesji terapeutycznych.
Photo by Daniel Cheung on Unsplash
Photo by Daniel Cheung on Unsplash
Ale wracając jeszcze do częstych obaw… Można się bać, że terapia “popsuje” relacje z rodzicami. Szczególnie często zdarza się to osobom, które są z nimi blisko i mają w nich wsparcie. I coś w tym jest. Jeżeli terapia będzie trwała dłużej i nie dotyczy problemów czysto “sytuacyjnych”, związanych z obecnym kontekstem życia, to możliwe, że jakoś na te relacje wpłynie. Może się okazać, że ktoś mający skłonności do idealizowania swoich rodziców zaczyna ich postrzegać trochę inaczej, że zmienia się też jego spojrzenie na rodzinną przeszłość. Nie musi to jednak oznaczać, że relacje się popsują. Być może pojawią się w nich przejściowe trudności, ale długofalowo mogą się wręcz poprawić. A może być też tak, że staną się po prostu nieco inne, ale nie będą przeżywane ani jako “lepsze”, ani jako “gorsze”…
Podsumowując — terapia nie polega ani na obwinianiu rodziców, ani na umniejszaniu ich roli. Odbywa się gdzieś pośrodku, pomiędzy tymi dwoma skrajnościami.
https://notatkiterapeutyczne.pl/czy-terapia-polega-na-obwinianiu-rodzicow-bdf5b2de42da
Comments