top of page
Zdjęcie autoraare-u-ok

Matka, kumpela czy kochanka

Nie chcę dokopać ani tym matkującym, ani tym dziewczynom, które w kumplostwie znalazły sobie schron, który, choć nie­wygodny, to jednak osłania przed różnymi grubymi tematami. Chciałabym jednak przeformułować ten wszechobecny sposób myślenia.


W wielu wiadomościach od dziewczyn i kobiet czytam takie zdania: „Wiem, że zachowuję się jak matka, wiem, że mu matkuję”. Pamiętam też, jak kiedyś klientka spytała mnie drżącym głosem: „To jak ja go mam kochać, skoro mam się nim nie opiekować?”. Chodziło jej o to, że nie wie, jak inaczej wyrażać miłość, jeśli nie tak, jak robiła to do tej pory, czyli jak do dziecka. Bo – jak wiele z nas – ona rozumiała, że chce ko­chać dorosłego po dorosłemu. Chce radośnie się z nim bzykać i mieć partnera, a nie żyć w stadle, w którym tak naprawdę jest opiekunką osoby małoletniej, która do tego regularnie się buntuje i wierzga.


Równie często dostaję pytanie o kumpe­lę, czyli: „Dlaczego moi koledzy nie widzą we mnie kobie­ty? Mogą ze mną pić wódkę i wspinać się na skałki, ale nikt nie traktuje mnie jak partnerki, z którą można mieć relację”. Dlatego chcę domyśleć te wątpliwości i na nie odpowiedzieć, zaznaczając, że zbiera mi się na wymioty od tych wszystkich rad, jak być najlepszą żoną, superkochanką, genialną matką i ideałem kobiecości. I że zupełnie nie o to chodzi.

Chodzi o to, że kumpela i matka to dwie postawy, które obieramy wobec mężczyzn w naszym otoczeniu, czasem na­prawdę bezwiednie, bo nie mamy innych wzorców i nie wie­my, co czynić. A obydwie są nie o tym, co powinno się w re­lacji wydarzyć, albo nie o tym, czego byśmy chciały dla siebie. Nie chcę dokopać ani tym matkującym, ani tym dziewczynom, które w kumplostwie znalazły sobie schron, który, choć nie­wygodny, to jednak osłania przed różnymi grubymi tematami. Chciałabym jednak przeformułować ten wszechobecny sposób myślenia i żeby to zrobić, odwołam się do pracy analityczki jungowskiej Jean Shinody Bolen. Ona powiedziała, że to nie my jesteśmy jak boginie, tylko one są takie jak my. Chciała w ten sposób zaakcentować, że nie mamy aspirować do jakichś ideal­nych wzorców, to raczej te prawzorce, archetypy siedzą w nas i potrzebujemy rozumieć, jak się objawiają i gdzie nas ciągną.


Nie wiem, czy wiecie, że w Grecji malowano posągi intensyw­nymi kolorami. Ubierano je w barwne stroje i umieszczano na tle kwiecistych dekoracji. Tymczasem gdy my myślimy o greckim posągu, to widzimy jedynie zdjęcia z książek – wszystkie rzeź­by są białe, wręcz alabastrowe. Dlaczego posągi przedstawio­ne w książkach są białe? Przez ludzką głupotę. Badacze kultu­ry antycznej znajdowali te posągi ogołocone, odarte z dawnych ozdób. Niestety długo nie chcieli sprawdzać, jak naprawdę wy­glądały rytuały wykonywane z ich wykorzystaniem ani jak zgłę­bić, jakie były wyobrażenia ludzi tamtego czasu na temat piękna i bóstw. Grecja oznaczała bowiem dla nich ideał, a wiadomix, że w kulturze Zachodu jak coś jest idealne, to jest białe. Bo biała jest cnota, świętość i światło. I biel posągów pięknie wpisała się w wizję idealności klasycznej Grecji. Tymczasem była to kraina tak samo brudna, trawiona wojnami i głupotą jak każdy inny zakątek świata w każdym innym czasie.


No ale co boginie mają wspólnego z moim pragnieniem opisania wam żeńskich wyzwań nowym językiem? Otóż to, że musimy znaleźć inny punkt obserwacji, jeśli chcemy inaczej spojrzeć na te dwie postawy – matkę i kumpelę. Jeśli się nieco oddalimy, a boginie nam w tym pomogą, to może ujrzymy rela­cję z heteromężczyzną w inny sposób i pokaże nam się problem numer jeden. W kobiecej psychice męskość jest zainstalowana jako oś i punkt odniesienia. Nie tylko mężczyzna rozumiany jako partner czy mąż, ale także męskie cechy, męskie dążenia, męska hierarchia wartości, męskie postawy. I dopóki ON tam będzie, wszyscy będziemy myśleć i działać w ustalony sposób, taki, który odnosi się do mężczyzny jako do centrum wszech­świata. Ciężko się będzie zdobyć na własny głos, własną opo­wieść, jeśli w naszych głowach jedynym bohaterem jest facet, robiący „męskie” rzeczy, zmierzający do „męskich” celów.


Herstory

Najlepiej by było, gdybyśmy to my były bohaterkami naszych wewnętrznych opowieści, naszych herstories. A dopiero potem dogadywały się z herosami albo z heroinami, w zależności od tego, co nas kręci. Sformułujmy więc postulat pierwszy: to ja stanowię centrum mojego psychicznego wszechświata. Nie oznacza to, że liczę się tylko ja. Ani też że połączenia z innymi ludźmi, istotami, zjawiskami nie są istotne. Oznacza to, że poza-moje wzorce, nakazy, oczekiwania są traktowane bardzo ostrożnie i bardzo roztropnie dokonuję wyborów, co w swoim systemie wartości umieszczę jako priorytet.

Postulat drugi: mam w sobie wszystko, psychiczną kom­pletność. Nie potrzebuję poszukiwać dopełnień ani przydawek. Mam potencjał macierzyństwa – nawet jeżeli nie mam ani odrobiny pragnień dotyczących urodzenia dziecka, bo energia macierzyństwa może oznaczać opiekę nad roślinami albo zwie­rzętami czy ekologiczny aktywizm. Mam potencjał tworzenia i nie potrzebuję do tego nikogo, kto mi powie, że mogę. Mam potencjał niszczenia i nie muszę tego potencjału projektować na zewnątrz, na innych. Mam też potencjał przeżywania miło­ści, niezależnie od tego, czy jestem z kimś w parze, czy też nie. Jeśli uda się chwycić, że mamy w sobie wszystko, to możemy przejść dalej. Co jest na kolejnej planszy? Wolność. Brak przy­musu dopasowania się do wizerunku idealnego, białego posągu.

Advertisement

Jaką to robi różnicę? Ano sporą. Bardzo często kobiety chcą się zmieniać, ponieważ myślą, że staną się jakieś i dzięki temu określony typ mężczyzn będzie dla nich łaskawszy, będzie zwracał na nie uwagę, obdarzy je uczuciem i akceptacją. Może chodzić o określonego mężczyznę albo o męskość generalnie.

Jak „męskość” na mnie patrzy i z zadowoleniem kiwa głową, to znaczy, że jestem jakaś lepsza. I to jest problem pierw­szy – mężczyzna jako centrum psychiki kobiety. Nie da się tak żyć i się nie pogubić. Kolejna sprawa jest taka, że jeśli chce­my się zmieniać dla siebie, szukać w sobie nowych jakości, do których nie mamy dostępu (na przykład jestem dość spo­kojną niewiastą, a chciałabym być dziką kocicą, co drze szaty na wybranym samcu), to kierunek wiedzie do środka, nie na zewnątrz. Autonomia i wewnątrzsterowność ułatwiają zmia­nę i zwiększają szanse na to, że ta zmiana będzie naprawdę o nas, a nie o spełnianiu czyichś zachcianek.

Co to ma wspólnego z boginiami? Jeśli na chwilę zgodzicie się z teorią Junga, że uniwersalne wzorce (archetypy) mogą przejawiać się w kulturze między innymi pod postacią bogów i bogiń będących wcieleniem jakości, które mamy w psychice, to będzie mi łatwiej opowiedzieć całość. Czyli boginie nie są „prawdziwe”, są zasobem symboli i alegorii, które pokazują coś ważnego, coś, co możemy poprzez nie zrozumieć. I pomy­śleć, że mamy wewnątrz bardzo dużo jakości, zasobów, które można integrować i doprowadzić do tego, żeby ze sobą współ­pracowały. Tak jakby dogadywały się ze sobą boginie z Olim­pu, odpowiedzialne za różne departamenty i ministerstwa, ale zmierzające do wspólnego celu. Figury bogiń oznaczają więc treści psychiczne, które możemy odnaleźć i zintegrować. A to, że są greckie, to po prostu wynik tego, że przynajmniej w podstawowym stopniu znamy mitologię grecką.

Advertisement

Zgodnie z koncepcją Jean Shinody Bolen (ujętą w książkach Boginie w każdej kobiecie i Boginiczne archetypy dojrzałej kobiety, 2016) boginie można podzielić na relacyjne i nierelacyjne. Co jest fajne, bo od razu ustawia obrazek. Gdy pomyślicie o głów­nym problemie żeńskości, to jest nim nadmiarowa relacyj­ność. Więc od razu mamy podział na te boginie, które się relacyjnością przejmują, i te, które co do zasady mają ją w no­sie. Wyjątkiem jest Afrodyta, jednak nie w swojej aniołkowo-cycatej wersji, tylko – jak się przekonamy – jako ultrabitch.

Boginie relacyjne i nierelacyjne


Skoro są boginie relacyjne i nierelacyjne, a my nosimy w so­bie naraz wiele bogiń, to oznacza, że mamy w sobie kawałki, które wyciągają łapki na zewnątrz i szukają połączeń, oraz takie, które chowają łapki i światem zewnętrznym interesują się mniej. Do bogiń relacyjnych należą: Hera, Demeter i Per­sefona, a do nierelacyjnych: Artemida, Atena, Hekate i Hestia. Nie będę opowiadać o wszystkich, ale postaram się pokazać, o co chodzi, na wybranych przykładach.


Boginie nastawione relacyjnie oglądają się na bóstwa mę­skie. Zacznijmy od Hery, która była boginią małżeństwa, ko­biet zamężnych i wdów. Oraz żoną Zeusa, który rzucał się na wszystkie panny, co nie uciekały przed nim na drzewa, a cza­sem nawet i na te, co uciekały. Hera jest wzorcem tradycyjnie postrzeganej żony, a Demeter i Persefona – matki i córki.


Hera chce być żoną i się w tym odnajduje. Bez męża jest zdezorientowana. Szuka uznania i szacunku, które niesie rola żony, bo to jest sednem jej życia. Jeśli czujecie, że to absurd – spójrzcie w siebie albo rozejrzyjcie się dookoła. Dla bardzo wielu kobiet stanie się żoną nadal jest motywem przewodnim. Tak samo jak pragnienie stania się matką. Jeśli nie doszłyśmy do ładu z tymi tematami w sobie, pytania o zamążpójście czy posiadanie dziecka mogą budzić naszą wściekłość. Pozytyw­nym aspektem archetypu Hery jest rodzinna relacyjność, lo­jalność, wierność. Ale te cnoty mogą stać się przekleństwem kobiet żyjących z przemocowymi, niewiernymi mężczyznami (albo kobietami). Hera się wścieka, ale zostawienie Zeusa nie podlega dyskusji – nie zrezygnuje z prestiżu i pozycji, jakie gwarantuje jej małżeństwo. Co ciekawe, ta bogini zawsze ka­rała za zdrady Zeusa jego kochanki i ich dzieci, nigdy jednak samego winowajcę. Bo Hera to także cicha strażniczka pa­triarchatu, która mieszka w każdej z nas – lubi dowalić kole­żance i ocenić inne kobiety jako puszczalskie albo odstające od normy. Ma tendencję do wiązania się z mężczyznami, którzy przejawiają zewnętrzne objawy siły – zamożnymi i z pozycją. Wewnątrz mogą oni natomiast być niedojrzali i tym zapraszać ją do despotycznych zachowań. Bo Hera władzę lubi i wie, jak jej używać. Podobnie Demeter, która jako wzorzec matki przemie­rza świat wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu zaginionej córki.

W szkole nam mówiono, że to matczyna miłość in action. Ale czy tylko? Energia Demeter oznacza instynkt macierzyń­ski oraz potrzebę sprawowania pieczy nad innymi. To brzmi pięknie, lecz bywa zdradzieckie. Skoro troska o innych i nie­ustające dawanie determinują nasze istnienie, to kto troszczy się o nas? Jeśli nie jesteśmy matką Polką karmicielką, to kim jesteśmy?


Przedawkowanie Demeter jest powszechne i niesie ze sobą dramatyczne skutki. Żyjemy tu bowiem mitem o ide­alnym macierzyństwie i o kobiecości, uzyskujemy spełnienie tylko w byciu matką. Taka idealizacja może pogrążać kobiety w depresji, gdy nie mogą stać się matkami albo gdy w ma­cierzyństwie napotykają trudności. Nie mówiąc już o tym, że kobiety z nadreprezentacją energii Demeter są nieustannie przemęczone, wypalone, a akty autonomii ze strony dzieci, partnerów, przyjaciół traktują jako zdradę i osobistą klęskę. Demeter bywa nadmiernie kontrolująca, bliskich traktuje bez­ustannie jak dzieci, uzależnia ludzi od siebie, bo musi dawać. Bywa, że jest pełna frustracji i złości ukrytej pod pozorami łagodności i ofiarności.


Na chwilę odpocznijmy jednak od bogiń relacyjnych i rzuć­my okiem na dwie nierelacyjne – Atenę i Hekate. Atena to ko­bieta, która nigdy nie była dzieckiem. Dziewica wojowniczka, która aferami damsko-męskimi interesuje się mniej niż ze­szłorocznym śniegiem. Stanowi natomiast wcielenie skutecz­ności i siły. Ta bogini uczyła ludzi wojaczki, żeglugi, rzemiosła i wynalazczości, zakładania miast; opiekowała się też prawem, filozofią, sadzeniem drzew oliwnych i hodowlą koni. Praw­dziwie genialna córeczka tatusia. Gdy mamy w sobie w sam raz Ateny, cechuje nas stabilność, adekwatne posługiwanie się intelektem, umiejętność planowania. Jeśli mamy jej nadmiar, jesteśmy nastawione rywalizacyjnie, zarówno wobec kobiet, jak i wobec mężczyzn. Żyjemy pracą i osiągnięciami. Bardzo mało interesujemy się rozkoszami życia i na pewno nie by­wamy płoche lub niepoważne. Przeceniamy znaczenie siły, rozumu i bywamy aroganckie oraz odizolowane od czucia i świata. Możemy popaść w identyfikację z męskimi warto­ściami jako jedynymi zwycięskimi. W tym modelu nie ma cza­su na krotochwile, więc Atena nie interesuje się romansami, a emocje traktuje z dużą nieufnością.


Hekate to z kolei piękna i mroczna pani (znakomicie oddaje to angielskie określenie crone woman). Potrójna postać miesz­cząca w sobie trzy fazy życia kobiety – dziewicę, matkę i starą kobietę. Hekate to bogini magii, księżyca, rozstajnych dróg. Kobiety zazwyczaj boją się jej energii w sobie, a niesłusznie, bo Hekate może nas wiele nauczyć. Jako bogini nierelacyjna może nam pokazać kulturowo stłumione aspekty żeńskości. Wszystkie dotyczyć będą naszej wewnętrznej głębi, tajem­nicy, łącznie z menstruacją czy porodami, ale przeżywanymi na zasadach autonomii.


Dzięki energii Hekate odnajdujemy ścieżki do prawdy w najciemniejszych zakamarkach naszej psychiki – snach, wizjach, intuicji. A także tam, gdzie oba­wiamy się zaglądać – w strefach zranień i traumy. Jej energia poprowadzi nas idealnie, gdy szukamy własnej mocy, a nie chcemy już realizować skryptów, które przewidział dla nas świat zewnętrzny.


I na koniec Afrodyta. Miałam z nią problem, dopóki nie zapoznałam się z teorią Bolen, bo wydawała mi się taka jak z Botticellego, słodka, otulona płaszczem blond włosów, z cherubinkami opiewającymi jej piękno. Za słodki to był ob­raz dla mnie, by się z nim bez oporu pogodzić, więc Afrodytę wypierałam. Aż tu nagle została mi przedstawiona jako bogi­ni-poza-zasadami, ta, która sprowadza transformację, będą­ca stroną aktywną w relacjach, znakomicie dająca sobie radę z dominacją mężczyzn, ale od nich niestroniąca. Nie walczy o niezależność, jak Atena czy Artemida, nie ma pragnienia stałych więzi, bo istotą jej aktywności jest tworzenie i miłość. Nośniczkami jej jakości są hetery – greckie damy do towarzy­stwa, niezależne, wykształcone, będące nie tylko kurtyzana­mi, ale też inspiracją dla artystów i myślicieli.


Jeśli popatrzymy na boginie jako na reprezentację frag­mentów naszej psychiki, to może być nam łatwiej zbudować nasz osobisty Olimp. Cały czas dbając o równowagę między czynnikiem relacyjnym a tym nierelacyjnym. Szukając połą­czeń i współpracy oraz dbając o autonomię, utrzymując na­szą energię przy nas. Dzięki temu olimpijscy bogowie, czyli męskość w różnych odsłonach, nie będą włazić nam na głowę i zasłaniać horyzontu.





Marta Niedzwiecka





Comments


bottom of page